Św. Monika
27-08-2020
Szlachetna kobieta, mężna żona, zatroskana matkaMonika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna - Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci.
W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: "Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga". To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387).
Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach.
Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.
Św. Augustyn w "Wyznaniach" tak opisuje swoją matkę, Monikę, u schyłku jej życia:
Zechciej przyjąć moje wyznanie i dziękczynienia, Boże mój, także za niezliczone rzeczy, które pozostaną okryte milczeniem. Ale nie pominę niczego, co mi dusza dyktuje o tej służebnicy Twojej, która i ciałem zrodziła mnie do światła doczesnego, i sercem do światłości wiecznej.
Otóż wychowana w czystości i umiarkowaniu, i raczej przez Ciebie poddana rodzicom, niż przez rodziców Tobie, gdy osiągnęła wiek dojrzały, poślubiła męża, któremu służyła jak panu. Starała się go pozyskać dla Ciebie, mówiąc mu o Tobie swoim wzorowym postępowaniem i cnotami, jakimi ją przyozdobiłeś i uczyniłeś godną miłości, szacunku i podziwu ze strony męża. Jeszcze i ten wielki dar dałeś jej, Boże mój, że między poróżnionymi i skłóconymi duszami starała się, jak mogła, być pośredniczką pokoju. Gdy z jednej i drugiej strony słyszała wiele przykrych słów, miotanych na siebie wzajemnie, to nigdy nic nie donosiła jednej o drugiej, chyba to, co mogło się przyczynić do ich pojednania.
Wreszcie i swojego męża, u schyłku jego życia, pozyskała dla Ciebie. Po jego nawróceniu już nigdy nie ubolewała nad tym, co przed jego nawróceniem od niego wycierpiała.
Wychowała dzieci, tylekroć rodząc je na nowo, ilekroć wiedziała, że zbaczają one z drogi prowadzącej do Ciebie. A w końcu, o Panie, nami wszystkimi, którym w Twej dobroci pozwalasz przemawiać jako Twoim sługom, a którzy przed jej zaśnięciem żyliśmy razem w Tobie zespoleni po przyjęciu łaski chrztu, tak się opiekowała, jakby wszystkich zrodziła, a tak usługiwała, jakby wszystkich dzieckiem była.
Gdy się zbliżał dzień, w którym miała odejść z tego życia, zdarzyło się, że ona i ja sami staliśmy oparci o okno. Otóż sam na sam rozmawialiśmy bardzo słodko i zapominając o przeszłości, a zwracając się ku przyszłości (por. Flp 3, 13) zastanawialiśmy się w obliczu Prawdy, którą Ty jesteś, na czym polega życie wieczne świętych, to życie, którego oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło (por. 1 Kor 2, 9).
Sercem, jakby ustami, usiłowaliśmy zaczerpnąć wody z niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju życia, który jest u Ciebie, abyśmy, zroszeni jego wodą, jak tylko to było dla nas możliwe, zdołali w jakimś stopniu zgłębić rzecz tak wielkiej wagi.
Gdy tak rozmawialiśmy, a w miarę wypowiadanych słów świat wraz ze wszystkimi przyjemnościami tracił dla nas znaczenie, ona powiedziała: "Synu, jeśli o mnie chodzi, to już żadna rzecz nie cieszy mnie w tym życiu. Nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co jestem. Niczego już nie spodziewam się na tym świecie. To jedno zatrzymywało mnie dotąd, że chciałam, zanim umrę, widzieć cię chrześcijaninem katolikiem. Bóg szczodrze mnie obdarzył, bo zobaczyłam, że wzgardziwszy powabami świata, stałeś się jego sługą. Po cóż więc jeszcze jestem tutaj?"
Tymczasem po pięciu dniach, albo może trochę więcej, leżała w gorączce. Kiedy chorowała, zdarzyło się któregoś dnia, że straciła przytomność i nie rozpoznawała obecnych. Przybiegliśmy, ale szybko odzyskała świadomość, popatrzyła na stojącego obok brata i mnie i powiedziała do nas, jakby zapytując: "Gdzie byłam?" Potem spoglądając na nas zasmuconych, powiedziała: "Tutaj pochowacie swoją matkę". A później rzekła: "Ciało złóżcie gdziekolwiek; z tym się nie kłopoczcie; o jedno tylko proszę, abyście wszędzie, gdzie będziecie, pamiętali o mnie przy ołtarzu Pańskim".
Tak więc dziewiątego dnia choroby, pięćdziesiątego szóstego roku swego życia, trzydziestego trzeciego roku mego życia, ta pobożna i Bogu oddana dusza rozstała się z ciałem.