Opuścić dom

To bycie w drodze! - taką odpowiedź usłyszał poganin, gdy zapytał misjonarza o bycie chrześcijaninem. Nie wiadomo, czy odpowiedź go ucieszyła, czy zasmuciła. Zapewne była prawdziwa, dlatego domagała się jasnej postawy. Bycie w drodze przecież nie każdemu odpowiada. Ktoś może odczuwać paniczny lęk przed podróżowaniem, a co dopiero przed taką podróżą, która znana jest jedynie Chrystusowi. Nie – taka droga nie każdemu przypadnie do gustu.

Nie zmienia to jednak faktu, że każda podróż rozpoczyna się od punktu, który ma mało wspólnego z podróżowaniem. Jest nim najczęściej dom, albo po prostu zwyczajny mały domek, w którym bez wątpienia wszystko jest uporządkowane, czyste i wygodne. Po to właściwie służy dom, żeby człowiek nie był wagabundą i miał gdzie na noc głowę skłonić. Lisy przecież mają nory, a ptaki powietrzne gniazda, a człowiek dom i ciepłe posłanie. Być w domu to być u siebie, gdzie wszystko jest znane, przyjazne i miłe. Dobrze wiem jak trudno wyjść i przekroczyć samego siebie. To wymaga nie lada odwagi, a nawet sprytu. Gdy jednak to się uda, wszystko wokół zaczyna się zmieniać. Ruszamy w podróż w nieznane..

Najpierw widzimy za nami domek, w którym ugasiliśmy płomień w kominku i pozamykaliśmy solidnie drzwi na trzy razy. Na jeden raz też by starczyło, ale „na trzy” to zawsze bezpieczniej. Zresztą Bóg lubi trójcę. Patrzymy na domek z oddali, staje się coraz mniejszy, znika za zakrętem. Pozostanie w pamięci jako wspomnienie i przestroga, że „kto wstecz się obraca” nie jest godzien tego, kto jest ciągle w drodze.

Droga, jak to droga, najpierw zachwyca, powoduje gorączkę, pobudza do marszu, ale z czasem staje się monotonna, prozaiczna, trudna i mozolna. W sercu rodzi się tęsknota za spokojem, który tylko w domu można znaleźć. Jest jednak w tej drodze coś niezwykłego. Nie polega ona bowiem na liczeniu kroków, które zrobiliśmy, ale kroków, które dopiero przed nami. Tu pojawia się myśl o celu, który świeci za pasmem górskim.

Podróżowanie bez celu też wydaje się kuszące, ale czy człowiek może odczuwać na dłuższą metę przyjemność jedynie z opuchniętych nóg i nieznanego krajobrazu? Człowiek musi mieć cel, inaczej odchodzi od zmysłów, a jego losem zaczyna rządzić przypadek, a ten jest sługą naszego wroga. Tak, wróg nasz lubi przypadki. One wydają się takie logiczne, niefortunne, banalne i przede wszystkim bezbożne. Człowiek w drodze nie powinien wierzyć w przypadki, to byłaby zdrada drogi, którą wybrał.

W czasie wędrówki myśl o celu wydaje się najważniejsza. Gdyby sportowiec nie wierzył w istnienie mety, to czy odważyłby się na taki wysiłek na marne? Cel nie zawsze musi być od razu widoczny. W swojej tajemniczości tym bardziej nęci wędrowca. W podążaniu za tajemniczym celem przypomina tych wielkich odkrywców, którzy nie wiedzieli do końca co znajdą po drugiej stronie horyzontu. A przecież tam, na końcu świata, są takie rzeczy, które się nawet filozofom nie śniły. Ta ludzka ciekawość za odkryciem nieznanego rodzi się z wiary. Przecież, aby podjąć decyzję o podróży, nie trzeba wcale wszystkiego rozumieć.

Im dłużej idziemy, tym łatwiej dostrzegamy, że droga ma w sobie coś z przemijalności świata. Gdyby ktoś poprosił mnie o namalowanie świata to kolorowymi pastelami przedstawiłbym go jako pielgrzyma na polnej łące pokrytej chabrami. Staruszek szedłby z laską i pochylony z każdym krokiem traciłby coś swojego, a jednocześnie zyskiwał nieskończoność – nadzieję na lepszy los.

I tak każdy z nas znalazł się na drodze, która każdemu wyznaczyła inny kierunek. Co prawda czasami nasze drogi się krzyżują, ale robią to celowo i na jakiś czas. Nikt przecież nie może chodzić po tej samej drodze. Takie chodzenie nie sprawiałoby radości. Radość płynie z wyboru własnej drogi, która innym może się wcale nie podobać.

Inne artykuły autora

Jak poznałem św. Michała? Zaczęło się na cmentarzu

Koronka "Jezu, Ty się tym zajmij"

Litania do Ojca Dolindo Ruotolo