Intencje kaznodziei

Księże Rektorze, powróćmy do obowiązków wykładowcy. Biskup Pelczar wymienia Księdza w swojej pracy poświęconej wykładom z homiletyki jako jednego z autorów, który ma poważny wkład w rozwój tej dziedziny duszpasterstwa w Polsce. Czy mógłby Ksiądz na ten temat coś powiedzieć?

Dzięki wykładom, jakie zlecił mi biskup Solecki, zacząłem przygotowywać książkę, która potem ukazała się drukiem pod tytułem „O wymowie kaznodziejskiej”.

Czy jest w niej jakiś szczególnie bliski Księdzu rozdział?

Druga część, mówiąca o kaznodziei. Są to moje przemyślenia, a zarazem ideał, do którego ciągle dążę.

Pierwsze słowa tego rozdziału mówią o osobie i uświęceniu kaznodziei. Jak to należy rozumieć?

Postawię pytanie: dlaczego po naszych homiliach ludzie się nie nawracają? Człowiek prędzej się zmieni, gdy zobaczy przykład, a nie kwiecistą mowę.

Na nic się przydadzą wszystkie reguły i przepisy retoryczne, jeśli sam kaznodzieja nie będzie własnym życiem potwierdzał głoszonych przez siebie treści, a już zwłaszcza jeśli jego życie będzie moralnie wypaczone.

W homiletyce głównym źródłem natchnień jest zawsze łaska Boża, a homiletyk musi z nią ściśle współpracować. Bez niej i bez swojej nienagannej moralności kaznodzieja będzie co najwyżej dobrym i elokwentnym mówcą o rzeczach duchowych, ale na pewno nie ewangelizatorem. Ksiądz głoszący homilię musi być w stanie łaski uświęcającej, ponieważ jej brak pozbawia go niezbędnej pomocy obiecanej przez Zbawiciela.

Zwykły poziom moralny księdzu przy tym nie wystarczy. Istnieje silna pokusa, aby uzasadniać stopniowe osłabianie własnej karności (na przykład zaniedbywanie regularnej spowiedzi) niegodnym postępowaniem innych kapłanów. Osłabienie obyczajów czy upadek karności nie mogą jednak nigdy stać się usprawiedliwieniem dla sumienia. W Bożym zakonie obowiązuje niezmienność cnót.

Kiedy kapłan mówi o cnocie, której sam nie praktykuje, doświadcza straszliwej duchowej walki i wewnętrznego podzielenia. Niezgodność głoszonych treści z własnym postępowaniem zamienia jego homilię w zimny, akademicki wykład. Serce  a nie sposób mówienia  zdradza, że kaznodziejski zapał jest wymuszony. Nasi wierni zawsze wychwytują to rozdwojenie.

W swoim wykładzie podkreśla Ksiądz również intencje kaznodziei.

Tak. Nie ma nic wznioślejszego nad przepowiadanie Słowa Bożego i nie ma nic nędzniejszego i godnego politowania, jak nie mieć dobrych intencji w tej sprawie. Każdy kaznodzieja doświadcza pokusy, aby w pierwszej mierze popisywać się własną mową. Odbiera wówczas szacunek i poklask ze strony słuchaczy za swoje oczytanie, zdolności, pracowitość, staranność przygotowania homilii. Nagrodą dla niego są dostojne stanowiska, znakomite posady czy honorowe odznaczenia. Mniej chciwi materialnie kaznodzieje zabiegają tylko o ludzką sławę i pochwałę. Są też tacy, którzy nie chcą dóbr materialnych ani nawet sławy – pragną tylko próżnej wygody i spokoju, nie chcąc się narażać nikomu. Mówią homilie, bo mówić muszą, jednak są obojętni i mówią na wiatr. Podobni są do żołnierzy w bitwie, którzy zamiast ku nieprzyjacielowi strzelają w górę. Można sto razy wystrzelić, a nie trafić – choć karabin jest dobry i należycie nabity. Są też tacy, którzy dają upust żółci i podłej nienawiści – występują nade wszystko przeciwko swoim rzeczywistym lub rzekomym przeciwnikom. W efekcie ludzie wychodząc z kościoła mówią, że kazanie było przeciwko panu Janowi, pani Katarzynie albo ks. Piotrowi. Jest jeszcze panująca wśród duchowieństwa zazdrość. Nieraz proboszcz zazdrości wikaremu, wikary proboszczowi, a kolega koledze. Każdy chciałby być oryginalny i niezrównany w swoim zawodzie. Są to, niestety, nasze stare grzechy.

 

Źródło: Ks. Marcin A. Różański CSMA: Rozmowy z Bł. Bronisławem Markiewiczem, Wydawnictwo Michalineum.


 

Inne artykuły autora

Duszpasterz w Miejscu (Piastowym)

NIEŁATWE POCZĄTKI

Pierwszy Salezjanin w Polsce