Michalici

Przypowieść o dwóch synach

25-09-2020

facebook twitter
26 Niedziela Zwykła. Grzeczny i niegrzeczny syn. Czy tylko chodzi o zewnętrzne zachowanie?

„Pewien człowiek miał dwóch synów. Przystępując do pierwszego, rzekł: Synu, idź, pracuj dziś w winnicy. A on, odpowiadając, rzekł: Tak jest, panie! Ale nie poszedł. I przystępując do drugiego, powiedział tak samo. A on, odpowiadając, rzekł: Nie chcę, ale potem zastanowił się i poszedł. Który z tych dwóch wypełnił wolę ojcowską? Mówią: Ten drugi. Rzecze im Jezus: Zaprawdę powiadam wam, że celnicy i wszetecznice wyprzedzają was do Królestwa Bożego” (Mt 21,28-31).

       Kontynuując rozmowę z kapłanami i starszymi, Jezus opowiedział im przypowieść o dwóch synach. Zmieniając kontekst historyczny tej przypowieści, możemy ją sparafrazować mniej więcej tak: Pewien człowiek miał dwóch synów. Przyszedł do pierwszego z nich i rzekł:
— Synu, mam do ciebie prośbę. Czy mógłbyś umyć samochód i zamieść podwórze przed garażem?
— Nie ma mowy! Dzisiaj Legia gra z Wisłą. Za dziesięć minut zaczyna się mecz.
       Jednak gdy pierwszy syn włączył telewizor i zaczął oglądać mecz, zaczął zastanawiać się nad tym, co zrobił. Pomyślał, że było to bardzo nieuprzejme wobec ojca i musiało go zaboleć. Przypomniał sobie, ile razy ojciec poświęcał mu czas, choć był bardzo zapracowany. Zabierał go na wycieczki i biwaki, a gdy chorował, ojciec opiekował się nim i modlił się za niego.
Po kilku minutach meczu chłopiec wyłączył telewizor. (Mecz i tak był dość nudny). Założył robocze dżinsy i poszedł do garażu. Umył samochód i posprzątał podwórze.
       W tym czasie ojciec był w ogrodzie za domem. Zastał tam drugiego syna, który czytał właśnie ulubione czasopismo o komputerach. Ojciec podszedł do niego i zapytał, czy nie zechciałby zrobić tego, czego nie chciał zrobić jego brat.
— Oczywiście, tatusiu! Zaraz to zrobię! — odpowiedział drugi syn.
       Jednak po chwili zapomniał, co obiecał, a potem przyszli do niego koledzy i razem z nimi zajął się grą komputerową.
„Który z tych dwóch wypełnił wolę ojcowską?” — zapytał Jezus. Odpowiedź była oczywista — ten, który początkowo odmówił, ale potem zastanowił się nad sobą i zrobił to, o co prosił ojciec.
       Jezus mówiąc tę przypowieść, wystąpił przeciwko przywódcom. W ostrych słowach stwierdził: „Zaprawdę powiadam wam, że celnicy i wszetecznice wyprzedzają was do Królestwa Bożego”. Ci najbardziej pogardzani w społeczeństwie, uważani za tych, którzy są dalecy od tego, by dążyć do spełniania woli Bożej, opamiętali się pod wpływem kazań Jana i Jezusa. Natomiast ci, którzy gardzili takimi grzesznikami i uważali się za uprzywilejowanych pod względem religijnym, nie rozpoznali królestwa Bożego, które zstąpiło na ziemię.
       Ta przypowieść opowiedziana przez Jezusa dotyczy także każdego z nas. Przypomina nam o nienapisanych listach, niedotrzymanych obietnicach, złamanych przyrzeczeniach, zmarnowanych okazjach, zaniedbanych możliwościach. Jakże łatwo jest powiedzieć: „Tak jest, panie!”, ale jak trudno wykonać to, co powinniśmy zrobić!
       Który z synów wypełnił wolę ojca? Niewątpliwie ten, który zrobił to, o co prosił ojciec. Jednak jest jeszcze lepszy sposób postępowania. Możemy powiedzieć Bogu „tak”, a potem dzięki Jego łasce zrobić to, czego od nas wymaga.

       Wiele wskazuje na to, że my często naprzemiennie wchodzimy w skórę obu synów. Jezus w ogóle nie przedstawia trzeciej opcji, w której człowiek przyjmuje wolę ojca i bez ociągania udaje się do winnicy. Czy taka możliwość nie istnieje wśród ludzi? Jeśli istnieje, to przychodzi nam z niemałym oporem, raczej do niej długo dojrzewamy. I tak grozi nam z jednej strony przybranie pozy nominalnych naśladowców Chrystusa, którzy przytakują, rzekomo poddają się woli Boga, ale w sumie chadzają swoimi ścieżkami. Możemy również popaść w upartość, ponieważ Bóg kojarzy nam się nie z ojcem, lecz panem, ciemiężycielem, który pozbawia ludzi rozmaitych przyjemności, zasypując ich lawiną wymagań. Wierzgamy więc jak narowisty koń, próbujemy postawić na swoim, potem brniemy w jakiś ślepy zaułek, by w końcu ze zdumieniem odkryć, że ta cała bufonada to nic innego jak bezradne trzepanie skrzydełkami. Odzyskujemy rozsądek, kiedy zrani nas miecz własnej samowoli i dostrzegamy, że to droga donikąd.

       W tym wszystkim, pouczające jest to, że spełnienie woli Boga nie musi być (i rzadko chyba odbywa się) perfekcyjnie. Nadto, z racji naszej cielesności uczucia spełniają nieodzowną rolę w nawróceniu. Kiedy odczujemy rozczarowanie sobą, chociażby przelotne, to jest nadzieja, że coś w nas drgnie na głębszym poziomie. Co zrobimy z tym pierwszym impulsem, zależy od naszej wolnej woli. A już na pewno lepiej nie być tak super poukładanym i bystrym, zwłaszcza w dostrzeganiu czyichś słabości. Wtedy łatwiej samemu się opamiętać, zwłaszcza kiedy obrosło się w piórka nieomylności i moralnej wyższości.